Naszą przygodę rozpoczęliśmy 15 lutego
wieczorem spotkaniem na dworcu PKP w Krakowie, skąd mieliśmy udać się do
stolicy. Do standardowej już ekipy zastępowych – Mateusza i Piotrka z Nowego
Sącza, Mateusza, Grześka i Marka z Grybowa oraz Adriana i Bartka z Muszyny-
dołączyli chłopaki z zastępu Zaskroniec – czołowy Błażej i Karol, jedyny ćwik. Ostatecznie nasz skład został nieco
uszczuplony przez nieobecność zastępowego Bociana – Krzyśka. Od samego
początku jednak towarzyszył nam dobry humor, nawet pomimo pojawienia się
pierwszych trudności. Maszyna ruszyła po szynach ospale o godzinie 20.45.
Droga
mijała szybko. Zwykłe codzienne rozmowy przeplatane poezją w wykonaniu Karola…
nutka znośnego humoru Marka… i opowieści z krypty drużynowego sprawiły, że
niemal przegapiliśmy słynne centrum Polski – Włoszczowę. Choć faktycznie nie
było co zwiedzać, drużynowy pokazał nam palcem dom sąsiada naszego hufcowego
– dla nas prawie Castel Gandolfo. Przed północą dotarliśmy do Warszawy. Chwilę
błądziliśmy, jednak doczekaliśmy się na dh Tomka, który
zaprowadził nas do Biura Stowarzyszenia. Na te dni to miejsce stało się naszą
kwaterą. Zachwyceni pomieszczeniem nie mogliśmy usnąć, choć staraliśmy się
studzić emocje.
Następny
dzień rozpoczęliśmy modlitwą, a po śniadaniu od Marek&company udaliśmy się
z ulicy Bitwy Warszawskiej pod Kolumnę Zygmunta, gdzie oczekiwał nas dh Franek –
nasz dzisiejszy przewodnik. Z jego pomocą poznaliśmy historię Warszawy,
zwiedziliśmy Stare Miasto i ruszyliśmy na Powązki, by oddać hołd bohaterom II
wojny światowej. Wstrząsnęło nami, gdy z nagrobnych krzyży wyczytaliśmy wiek najmłodszego
żołnierza tamtych czasów jakiego udało nam się wyszukać – 11 lat! Podobne
emocje obudziło w nas zwiedzanie Muzeum Powstania Warszawskiego. Szczególnie
drastyczne zdjęcia i filmy oraz prywatna korespondencja powstańców… kartki
matek do synów, ojców do córek, narzeczonych… po wielokroć pozostawione bez
żadnej już odpowiedzi. Zwykli, prości ludzie, poddani próbie czasu, próbie
niesprawiedliwości, poniżenia, poddani próbie wojny. Gloria Victis! Do kwatery
wróciliśmy popołudniu. Tam przygotowaliśmy obiadokolację i wysłuchaliśmy
konferencji drużynowego. Był też czas na zaliczanie zadań na sprawności i
stopnie. Wieczorem zostaliśmy już w Hoboku, przypominając sobie zabawy
harcerskie, które pochłonęły nas tak bardzo, że nie zauważyliśmy kiedy wybiła
północ. Zrobiliśmy więc Radę Drużyny, a po kąpieli i wspólnej modlitwie
udaliśmy się do snu.
Ostatniego dnia wstaliśmy wcześniej, by zdążyć na Mszę do dominikanów. Po szybkim śniadaniu udaliśmy się na poszukiwanie ulicy Dominikańskiej. Kilka stacji przejechaliśmy metrem – dla niektórych był to pierwszy raz. Gdy dotarliśmy na miejsce uderzyło nas piękno świątyni i niektórzy jeszcze w czasie trwania Eucharystii byli bardzo wzruszeni. Po Mszy oczekiwał na nas br. Tomasz OP – rodzony brat Piotrka Kalisza. Zostaliśmy zaproszeni na gorący napój i przekąskę. Niedługo jednak mogliśmy zagościć - trzeba było wrócić pakować bagaże do drogi powrotnej. Wróciliśmy więc, spakowaliśmy się i porządnie wysprzątaliśmy biuro.
W końcu ruszyliśmy na
dworzec, a wiedząc, że czas rozstania jest bliski, staraliśmy się sprawić, aby
ostatnie chwile trwały jak najdłużej. Pociąg był przepełniony, ustąpiliśmy więc
część swoich miejsc , a sami wsiedliśmy wszyscy razem (11 osób) do jednego
przedziału. Tym razem droga także okazała się być zbyt krótka, albo to czas
nagle przyśpieszył… Cóż za nami kolejne piękne chwile. Bóg jeden wie co
pięknego czeka nas niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz